sobota, 30 stycznia 2016

#7 - czyli nie boję się.


"Rzucić los w nieznane,
Tańczyć nieprzerwanie, cieszyć się każdą z chwil.
Odnaleźć gdzieś najdalej, noce nieprzespane,
Od nowa spełniać wszystkie gry.

  [M]
  Tradycja… jak to mówią. Dla jednych to przekazywanie czegoś z pokolenia na pokolenie, zaś dla innych to ciągłość tych obyczajów, norm, jakiś poglądów lub zachowań. Jeszcze inny powie, że to ogół obyczajów, norm, poglądów, zachowań itp. właściwych jakiejś grupie społecznej. Każdy inaczej to nazywa, a jednak jest to samo. Nie ukrywam, że ja nie mam żadnych tradycji, bo je mam. Jedną z nich jest Wielkanoc kiedy wyjeżdżamy na Węgry wspólnie z rodziną. Każdy ma swoją tradycję, czy to rodzinną czy osobistą, ale każdy ją tworzy choć nie zawsze każdy ma chociaż trochę o tym zielonego pojęcia…
  -I pomyśleć, że my tutaj tak co roku przesiadujemy. –zaśmiał się Żyła. Spoglądałem po kolei na każdego z chłopaków, przed każdym z nich stał jeden, sporych rozmiarów kufel do piwa, z którego w nielicznym czasie ubywało coraz więcej cieczy.
  -Nasza tradycja. –parsknąłem. Każdy z nich spojrzał się na mnie uważnie z miną „co ty Kocie gadasz”.
  -Masz racje. –klepnął mnie w plecy przysiadający się do naszego grona Hula.
  -No dzień dobry. –warknął Kubacki. Chwycił w dłoń swoje szkło i upił z niego porządny łyk spienionego alkoholu, po czym charakterystycznie otarł usta.
  -A tobie co? –zapytał Kamil. –Źle ci jeszcze po drużynówce? –parsknął. To prawda wczoraj Kubacki był nie do zniesienia kiedy tylko trener przedstawił nam czwórkę szczęśliwców na kolejny konkurs w Zakopanem. Tylko akurat dlaczego ta złość na Stefana? To przecież ja byłem tym ostatnim, czwartym, który miał brać udział w sobotnim konkursie drużynowym.
  -A żebyś wiedział. –odmruknął zdenerwowany.
  -Ktoś tutaj nie potrafi znosić porażki. –zaśmiał się Piotrek. Po chwili każdy z nas, bez wyjątku śmiał się z jego słów, nawet Kubacki. –Żyła do usług. –wyszczerzył się jak osioł.
  -Trzeba było tak od razu Dawidku. –uderzyłem w ramię mojego sąsiada z prawej strony.
  -W razie „w” numer do Dudy mamy. –parsknął Stefan.
  *
  -Patrz na lewo. –szturchnął mnie rozradowany Kubacki.
  -O cholera! –zakryłem dłonią usta. Nie wierzę własnym oczom. Do klubu weszły trzy dziewczyny, które zmierzały w kierunku baru. Na końcu szyku szła wysoka, zgrabna szatynka a w tym świetle można powiedzieć, że czarnulka. Miała na sobie krótką, błyszczącą, złotą sukienkę z odkrytymi plecami i czarne szpilki. Śledziłem ją uważnie wzrokiem dopóki się nie ocknąłem. –Matko przenajświętsza. –odwróciłem się w stronę mojego rozmówcy.
  -No nieźle. –pokręcił głową z niezadowoleniem.
  -No faktycznie. –podparłem głowę rękoma. –Ja tam nie idę. –wypierałem się.
  -4 miesiące, chcesz więcej? –zapytał zaskoczony. –Zrób co uważasz za prawidłowe. –dodał spokojnie upijając łyk piwa.
  -Maniek! –wrzasnął Piotrek. –Po piwo do ekipy, ale już! –wskazał na puste kufle.
  -No to powodzenia. –klepnął mnie w plecy Kubacki.
  -Nie dziękuję mruknąłem odchodząc od naszej miejscówki.
  Nigdy się tak nie czułem. Mam tam tak po prostu podejść i udawać, że nic się nie stało choć obok mnie siedzi największa miłość mojego życia? Tak zrobię, no bo co powiem?  „Cześć jestem Maciek i podobasz mi się już od dłuższego czasu.” Nie, nie powiem tak. A jakby się oburzyła, to co? „Zobaczyłem twoje zdjęcie w necie i co? Zakochałem się.” No, nie!
    -Weź zagadaj do niej chłopie.
    -Pójdę tam po to po co powinienem pójść.
    -Tchórz
    -Manipulantka.
  Przy barze mnóstwo ludzi, aż trudno złożyć jakiekolwiek zamówienie. Na końcu lady siedziały one, trzy dziewczyny, które tak niedawno wchodziły z błyskiem do tego klubu. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Siedząca szatynka z klasą wyglądała tak jak żadna inna tutaj, jej sukienka była wyzywająca jak i nienaganna. Patrząc na nią chciało się tylko jednego - jej. Chciało jej się na własność. Gdyby tylko się teraz na mnie spojrzała i się lekko uśmiechnęła, chociaż tyle mogłaby zrobić, by mnie teraz uszczęśliwić.
  Kolejka do barmana robiła się mniejsza, była już wystarczająco mała bym mógł dostrzec twarzy stojącego za ladą faceta.
  -Co podać? –zapytał stając przede mną.
  -7 piw dla tamtego stoliku. –wskazałem ręką na zapełniony stolik i odeszłam w kierunku właśnie niego.
  [D]
  Miłość, czy ona w ogóle dla niego istnieje bądź istniała czy też będzie? Od kilku lat jest zupełnie sam. Nie ukrywam, że szkoda mi go i to bardzo. Razem w kadrze tworzymy rodzinę a rodzinie się pomaga i nie pozostawia jej się na lodzie.
  -Temu co? –zapytał Murańka.
  -My już to mamy za sobą. –westchnąłem.
  -Panienka? –zapytał ponownie.
  -Niestety.
  -Szkoda mi chłopaka. Nie, żebym był jakimś gejem, ale taki koleś bez dziewczyny? No bez jaj! –zbulwersował się Klimek.
  -Już się tak nie wczuwaj.
  -Jak mu pomóc? –zapytał spokojnie.
  -Oj chłopaczku. –mruknąłem. –Teraz to on sam musi działać. –dodałem.
  *
  -Rozmawiałeś z nim? –zapytała się mnie.
  -Chciałem, żeby do niej poszedł, ale stchórzył.
  -To twój kumpel z kadry. Jak on się załamie to przełoży się to na treningi a wtedy cała kadra się podłamie. Dawid to nie jest tak hop siu a z nim szczególnie.
  -Mówisz to, bo? –zapytałem nie znając powodu zachowania Marty.
  -Bo go lubię i nie tylko ja. Wiem, że czasem tego jego chore ambicje źle na was działają, ale wypada pomóc koledze, a zwłaszcza jemu. –spojrzała się na mnie uważnie. –Znacie się nie od dziś więc nie wiem co stoi tobie na przeszkodzie, by mu pomóc. –dodała spokojniej.
  -On sam musi się odważyć, by czegoś dokonać, ja jemu już w tym nie pomogę.
  -A co już dla niego zrobiłeś? –zapytała poważnie.
  -Poszukałem sporo informacji o niej i mu je przedstawiłem, można powiedzieć, że biografię mu przedstawiłem.
  -Oj Dawid. –przewróciła teatralnie oczami. –Dela nie jest tak jak te wszystkie, które się kręcą wokół niejednego z was. Podszedłby do jakiejś z nich i od razu, by na niego poleciała. Ale nie ona!
  -Znacie się? –zapytałem zaskoczony.
  -Długa historia.
  [M]
  Ten harmider, który rządził w mojej głowie nie dawał mi ani na chwilę spokoju, a chłopacy obok mi w tym w ogóle i pod żadnym względem nie pomagali. Bawili się tak jakby to Kamil stanął na pierwszym miejscu zamiast Krafta. Wszyscy, bez najmniejszego wyjątku byli pochłonięci rozmową, czy to z kimś z kadry czy też z „rodziny”. A ilość przelewającego się piwa nie miała dla nich jakiejkolwiek różnicy czy to mało, czy też dużo, korzystali póki mogli. A ja? Siedziałem pośrodku nich bacznie obserwując co się dzieje wokół mnie. Nie tylko oni się tak wspaniale bawią, są jeszcze Norwedzy nasi wspaniali kumple ze stołówkowej imprezy. Tańczą jak szaleni na parkiecie.
  -A Maciuś panienek nie wyrywa? –przysiadł się do mnie rozweselony Wiewiór. –Patrz ile ich tam jest, czekają tylko kiedy podejdziesz i zagadasz do którejś. –upił łyk alkoholu.
  -Wolę sobie popatrzeć jak wy świetnie się bawicie. –warknąłem sarkastycznie.
  -On już dawno, by był na parkiecie z jedną panienką tylko, że on się cyka. –zaśmiał się Kubacki, który opuścił towarzystwo Marty i dosiadł się do nas, by pogawędzić razem z nami.
  -On? –parsknął niedowierzając.
  -Widzisz bar? –skierował Kubacki pytanie do Piotrka. Spojrzał uważnie na ten punkt i przytaknął głową. –Na końcu siedzą bodajże 3 panienki. Widzi je? –uśmiechnął się szeroko Złotousty. –Złota kiecka jest jego.
  -Że tamta? –zapytał zszokowany.
  -Na to wychodzi. –mruknąłem.
  -Ale już, nie chcę cię tutaj widzieć. Maszerujesz do tamtej kobitki i zarywasz. Nadarzyła się taka okazja to nie marnuj. –zaczął zafascynowany. –Od kliku lat próbujemy cię z kimś swatać. Jak ci się podoba to idź, jeśli straciłeś na jej widok tlen kiedy wchodziła. No to jest właśnie tą.
  [A]
  Na za tłumionym parkiecie kilkadziesiąt par tańczy w rytmy porywającej, skocznej muzyki. Wszyscy świetnie się bawią a ja czuję, że alkohol daje odczuwalne znaki. Pierwszy raz od dłuższego czasu pozwoliłam sobie nieco zaszaleć, ale już teraz tego stanowczo żałuję. Z każdym kolejnym upitym łyku drinku czułam się coraz lepiej, powracała siła. A teraz? Mam już dość…
  -Weź to ode mnie. –warknęłam odsuwając szklankę od siebie. Szatyn szeroko się uśmiechnął i odłożył ją na bok. –Alkohol niszczy człowieka. –mruknęłam poprawiając swoją sukienkę.
  -Prawda. –roześmiał się. Nie patrzyłam na niego, ale czułam na sobie jego wzrok. Nie było on denerwujący, ale przeciwnie, podobało mi się to.
  -Przepraszam, że poznajesz mnie w takiej sytuacji teraz a nie kilka drinków wcześniej. –zaśmiałam się podnosząc głowę przy czym napotkałam jego wzrok.
  -Nic nie szkodzi, nikt nie jest idealny. –powiedział spokojnie.
  -Mam ująć to jako komplement czy raczej przeciwnie? –zapytałam po czym oboje się roześmialiśmy.
  Między nami zapadła cisza, spokojna i przyjazna, która łagodzi wszystkie nieporozumienia i daje pomyśleć. Cały czas siedział tu gdzie siedział jeszcze przed chwilą i nie wyglądał na takiego, który chciałby stąd jak najszybciej uciec. Jego uśmiech był taki ciepły, dodawał otuchy i przyciągał do właściciela w taki sposób, że gdy tylko na niego się zerknęło uśmiechałaś się od ucha do ucha. Ale nie tylko to…
  -W ogóle się nie przedstawiłem. –z zamyślenia wyrwał mnie jego ciepły głos. Wyciągnął w moją stronę swoją dłoń i się uśmiechnął. –Maciek jestem…
  -Nie wiedziałam wiesz. –wtrąciłam mu.
  -Nie spodziewałem się tego. –parsknął. –A ty? –spojrzał na mnie wyczekująco.
  -Adela. –uśmiechnęłam się szeroko ściskając jego dłoń.
  -Adrianna, tak? –zapytał z niepewnością.
  -Nie, Adela. –odpowiedziałam z powagą. –Żadna Adrianna. –dodałam rozbawiona. –Coś ty taki blady? –zapytałam go widząc jego minę, była bezcenna.
  -Pierwszy raz słyszę. –odpowiedział nieco zaskoczony. –No, ale nie chcę ciebie obrazić, ale po prostu…
  -Nie no dzięki. –udałam obrażoną.
  -Przepraszam. –dodał poważnie widocznie przybity tą sytuacją.
  -Nie jestem z Polski. –zaśmiałam się z nadzieją, że rozluźnię nieco atmosferę pomiędzy nami.  –Nie no, znowu? –zapytałam. Patrząc na niego miałam z tego niezły ubaw.
  -Nie powiedziałbym.
  -Ale, że co? –zapytałam rozkojarzona. –Że niby nie jestem Polką tylko Słowaczką? –parsknęłam.
  -Ten twój polski…
  -No niezły, sama muszę to przyznać.
  -Od kiedy mieszkasz w Polsce? –rozpoczął swój wywiad.
  -Można powiedzieć, że tutaj nie mieszkam. –uśmiechnęłam się lekko. –Studiuję w Krakowie i tylko akademik a tak to mieszkam w Słowacji.
  -A co studiujesz jeśli można wiedzieć? –kontynuował zadawać swoje pytania.
  -Na AWF.
  -A konkretniej?
  -Dlaczego przeprowadzasz o mnie wywiad? –zapytałam z udawaną złością na co on zareagował w taki sposób w jaki przypuszczałam. –No dobra. –zaczęłam się śmiać razem z nim.
  -Bo o mnie dużo się słyszy. –dodał pewnie. No fakt, żyjąc z taką Kasią to ja w ogóle dużo słyszę na jego temat.
  -Ach ta twoja skromność. –udałam złą.
  -A czym zajmujesz się na co dzień? –zapytał ponownie.
  -Tańcem i pomoc w domu dziecka. –odpowiedziałam chętnie mu na to pytanie. Może i nie należę to tych osób, które lubią się czymś chwalić, ale taka rzecz jak udzielanie się w ośrodku jest dla mnie ważne i dzielę się z tym z innymi.
  -Czyli to oznacza, że na parkiecie będziemy gwiazdami. –odparł pewnie.
  -No nie mam przekonania. –powiedziałam z małą niepewnością w głosie.
  *
  Przede mną stoi szklanka uzupełniona sokiem pomarańczowym i to na nim skupiam właśnie swój wzrok. A on? Milczy… a ja próbuję nie zajmować sobie nim swojej głowy, lecz tak się nie da. Zjawia się gwiazda polskiego sportu i zaczyna z tobą filtrować, jeśli tak w ogóle można nazwać naszą rozmowę…
  -To jak, idziemy potańczyć? Muszę zobaczyć czy jesteś taka dobra jak piszą.
  -O czym ty mówisz? –zapytałam zszokowana.
  -Myślisz, że nie wiem, że tańczysz balet? –zapytał tak jakby to było oczywiste.
  -Myślałam, że to nie wychodzi poza kraj. –odpowiedziałam ze śmiechem.
  -To co, idziemy ciebie sprawdzić na parkiecie.
  -Ale tu mi nie puszczą muzyki do baletu… –nie zdążyłam dokończyć bo chwycił moją dłoń i zaciągnął mnie w tłum tańczących ludzi. –Maciek! –krzyknęłam.
  -Nie krzycz tak bo wzbudzasz interesowanie u pozostałych. –nie dawał za wygraną.
  -No i chyba dobrze, że zobaczą co ze mną robisz.
  -A nie czasem jaką idiotkę z siebie robisz? –zapytał z cwanym uśmieszkiem. Już chciałam mu „dać z liścia” jednak chwycił moją dłoń i położył ją na swoim barku. –Wolnego chyba potrafisz? –podniosłam brew w górę okazując nie małe zdziwienie wywołane jego tekstem. –Najwyżej nie wystąpię w Sapporo. –zaśmiał się. Jego dłonie powoli szukały swojego miejsca na moich biodrach aż w końcu się zatrzymały i mocno mnie objął. –Teraz mi nie uciekniesz. –szepnął mi do ucha co wywołało niemały dreszcz, który przeszedł przez moje ciało.
  -A ty czym zajmujesz się na co dzień? –zapytałam go. –Oprócz skoków, rzecz jasna. –dodałam dla jasności. Długo czekałam aż otrzymam odpowiedź co mi nie przeszkadzało, gdyż taniec jaki tańczyliśmy zabijał czas tak, że mogłam tańczyć w nieprzerwane.
  Lecąca z głośników muzyka była inna niż poprzednie. Do moich uszów dotarła znajoma melodia a już po chwili słyszałam głos śpiewającego wokalisty z zespołu Switchfoot.
  “Sometimes ignorance rings true, But hope is not in what I know, Not in me, it’s in You, It’s in You.”
  Te słowa mogły pochodzić tylko z jednej piosenki a było to „You” zespołu Switchfoot. Dzięki tej piosence poczułam się swobodniej w jego objęciach i zaczęłam cicho śpiewać wraz z wykonawcom tego hitu sprzed lat „It’s all I know”.  
  "I find peace whenI’m confused, I find hope when I’m let down, Not in me, but in You, It’s in You."
  -Ładnie śpiewasz. –usłyszałam ciepły głos obok ucha.
  -I hope to lose myself for God, I hope to find it in the end, Not in me, in You, in You.
  -Słyszałem już gdzieś to wcześniej.
  -Często lubię do tego tańczyć. –odpowiedziałam spokojnie.
  -Ważna jest dla ciebie ta piosenka. –stwierdził.
  -Przekaz. –odparłam cicho. Podniosłam lekko jego rękę, by mógł mnie okręcić.
  Zamknęłam oczy i „odpłynęłam” w melodii.
  "There’s always something In the way, There’s always something getting through. But it’s not me, it’s You, It’s You…"
  Między nami nastąpił spokój i „cisza”. Brakowało mi tego, ale też i nie. Kołyszę się teraz w ramionach „maskotki” polskiej kadry w skokach narciarskich, którego znam z jakąś nie pełną godzinę a czuję jakbyśmy się znali nie od dziś.
    -Co ty czujesz w ogóle?
    -Czuję, że ktoś zawraca mi w głowie tym, że się tutaj zjawił i teraz jest tak blisko mnie. Pewnie gdyby był on kim innym to bym stwierdziła, że jest stanowczo za blisko mnie i czuję się komfortowo. A przy nim? Czuję jakbym straciła kilka dobrych lat bo nie było go przy mnie. Czuję, że z nim może być ciekawie.
    -Ale jak to z nim?
   -Nie boję się. Czuję, że trzeba spróbować, bo ile można?
  Mój wzrok skupiony jest na jego twarzy, będąc tak blisko dostrzegam każdą rysę na jego twarzy. Nawet te dwie kropki, które są bodajże jakimiś bliznami. Jego uśmiech, nigdy nie schodzi mu z ust w mojej obecności, nie ważne ile się znamy… nawet teraz, uśmiecha się lekko. Uniosłam swoją głowę w górę tak, że byłam teraz z nim twarzą w twarz. Uniosłam swoją dłoń lekko w górę przybliżając ją do jego twarzy. Kciukiem pogładziłam jego policzek po czym swoją dłonią zatrzymał moją uniemożliwiając mi kolejnych ruchów. Drugą dłonią objęłam jego głowę i uśmiechnęłam się niepewnie. Czułam, że muszę to teraz zrobić, bo jak nie teraz to kiedy? Delikatnie złączyłam swoje usta z jego i musnęłam je lekko. Po chwili odwzajemnił się tym samym.
  [M]
  -Nigdy bym nie przypuszczała, że tutaj jest tak pięknie nocą. –powiedziała zafascynowana. Jej oczy biegały jak oszalałe, co chwilę zachwycała się inną rzeczą, aż miło na nią popatrzeć.
  -Naprawdę? –zapytałem z namalowanym uśmiechem na twarzy. Obróciła się w moją stronę i uważnie spojrzała mi w oczy.
  -Ty masz prawie to na co dzień. A ja tylko z obrazków. –mruknęła zazdrośnie. –Ty cwaniaczku. –musnęła mi usta po czym odbiegła na kawałek ode mnie.
  -Kobiety. –mruknąłem pod nosem.
  Jeszcze kilka godzin temu bym nie wierzył w bajki typu: „już niedługo ją spotkasz i będzie twoja”. A teraz idzie przede mną szczęśliwa czarnulka, która  daje mi szczęście bo ją spotkałem. Może i nie jest „moja”, ale bardzo tego chcę, ale na wszystko potrzeba czasu.
  *
  Wokół nas jest pustka choć świecące jeszcze świąteczne ozdoby dodają uroku temu miejscu. Śnieg, góry, ławka i ona. Siedzimy we dwójkę na jednej z ławek na Krupówkach. Wtulona we mnie rozgląda się dookoła i ogląda lodową wystawę figur. Na niebie pusto, ani jednej gwiazdy, muszę przyznać, że zimą też nieźle to wygląda a zwłaszcza nocą. Ośnieżone góry, na które pada lekkie światło.
  -Potrzebuję kogoś… -zaczęła niepewnie. –Kogoś kto się mną zaopiekuje. –mówiła dalej skupiając swój wzrok ta posągach. –Kogoś kto mnie nie zrani. –dodała. –Zapewniłbyś mi to wszystko? –zapytała odwracając się do mnie. Spojrzała mi prostu w oczy i zamilkła. Jej oczy były smutne jak i pełne nadziei. Potrzebowała tego i wybrała mnie.
  -Większość pewnie tak. –odpowiedziałem przytulając ją do siebie. –Zależy jak długa jest ta lista. –uśmiechnąłem się pod nosem. 




~~*~~
Cześć i czołem!
Jak tam emocje po weekendzie w z konkursami z serii PŚ Zakopanem? 
A Spporo i dzisiejszy konkurs dla mnie bomba! Maciek na 12. miejscu, SZACUN! 
Jestem wraz z nowym rozdziałem, mam nadzieję, że chociaż trochę go sobie tak wyobrażałyście. Z góry przepraszam, że jest nieco krótszy niż poprzednie, ale wydaje mi się, że nie ma większego sensu pisać go dłuższego, gdyż tu jest wszystko co chciałam umieścić.

Pozdrawiam, Alutka :*

sobota, 16 stycznia 2016

#6 - czyli obiecuję Ci!



"Za wszystkich, którzy w to wierzą, razem nie damy im umrzeć.
Bo kwiaty, które nie więdną - to dobrzy ludzie.
I nawet, kiedy odejdą, dalej będziemy energią,
która powróci na pewno - obiecuję Ci!

 [K]
  -Mów jak tam było na wigilii. –rozpoczęłam wywiad. .
  -No a jak miało być? –zapytała ironicznie. –Mama jakoś się trzyma, aż nie mogłam na nią patrzeć jak momentami się męczyła. –wyjaśniła nieco ciszej. –Nie wiem jak tak długo jeszcze pociągnie. –powiedziała tak cicho, że nie wiem czy dobrze zrozumiałam każde wypowiedziane przez nią słowo. Było wyraźnie widać, że jest smutna i nie ukrywała się z tym. Nigdy nie potrafiła ukryć swoich uczuć, nawet kiedy się czerwieniła, poddawała się temu. Stop… ja nigdy nie widziałam, żeby jej policzki robiły się czerwonymi plackami i nabierały koloru – logicznie mówiąc.
  -Rozmawiałaś z nią w ogóle? –pytałam dalej. Widziałam jak jej ciężko o tym mówić, ale po prostu nie potrafię odstawić tej sprawy na bok czy najgorsze dla mnie - w zapomniane. –Przepraszam, że tak pytam ciągle, ale mam jeden, jedyny, bardzo ważny powód, by to robić. –zaśmiałam się sarkastycznie. Uniosła lewą brew w górę okazując zdziwienie, wcale jej się nie dziwię. –Martwię się o ciebie. –dodałam ciszej. Nie ma to jak mówić do komputera… gdybym była tam z nią na pewno już bym to zrobiła… -Teraz powinnam cię przytulić co nie? –oby dwie zaśmiałyśmy się smutno o ile tak się w ogóle da.
  -Teraz powinnam się w ciebie wtulać i płakać ci w rękaw jaka to ja jestem głupia. –próbowała się uśmiechnąć przez łzy lecące jej z oczu. Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęła płakać.
  -To nie mi powinnaś płakać w rękaw. –powiedziałam nie pewnie. Widziałam na jej twarzy zdziwienie. Po co ja to w ogóle mówiłam… Ale jesteś głupia Kaśka!
  -Daj mi czas. -prawie szepnęła. Kiedy wymawiała te słowa w jej oczach było wyraźnie widać to z jaką odwagą i pewnością wypowiada to zdanie. Przez jej twarz przemknął cień, już nie płakała, ale była widocznie tym przybita. Po chwili się rozłączyła i na ekranie urządzenia pojawiło mi się jej zdjęcie. Wyglądała na nim na wesołą, wyglądała całkiem inaczej niż przed chwilą podczas rozmowy. Tam nie było tego błysku w oku, była smutna a jej oczy straciły swoją wartość. Wpatruję się w jej fotografię i stwierdzam, że obraz, który ją przedstawiał podczas rozmowy jest wyraźnym przeciwieństwem prawdziwej Deli… tylko, który z nich jest w ogóle prawdziwy?! Klnęłam pod nosem i bezradnie opadłam na łóżko.
  Co miały oznaczać te słowa „Daj mi czas”? Daj mi czas na co? Daj mi czas bo muszę pomyśleć w jaki sposób, by tutaj się zabić.
    -Nie Kaśka!
    -No to na co mam dać jej ten czas, co?
    -Na pewno nie będzie się zastanawiać nad tym w jaki sposób się zabić. Wybij to sobie kobieto z głowy. Przypomnij sobie co jej powiedziałaś.
    -„To nie mi powinnaś płakać w rękaw”.
   -Przypomnij sobie czym trujesz jej dupę od pewnego czasu. –zamyśliłam się na chwilę. –Teraz poskładaj to wszystko w całość.
   -Nie wiem czy się cieszyć czy płakać… niepotrzebnie tak się na to napaliłam. Nie daj Boże potem, żeby płakała przeze mnie, przez moją głupotę.
      -Sama stwierdziłaś, że nie powinna płakać ci w rękaw.
  *
  Siedzę na wielkiej, skórzanej kanapie, która znajduje się w salonie, w moim rodzinnym domu, w Zakopanem. Trzymam w ręku trzy bilety na Puchar Świata w skokach narciarskich, który ma się odbyć w moim rodzinnym mieście 24 stycznia, za 24 dni, w nowym roku, który powitamy już za kilka godzin. Jeden jest dla mnie, drugi dla Oli – mojej siostry, a trzeci… dla niej. Dla Adeli.
  No tak, pójdziemy na skoki a później rozerwać się do jakiegoś zakopiańskiego klubu. Pozwolę jej wyrwać jakiegoś faceta i co dalej… koniec zabawy? Jest dla mnie ważną osobą, szanuję ją tak samo jak Olkę, chcę dla niej jak najlepiej, ale nie chcę, żeby przez moją głupotę później cierpiała…
  -Rozmawiałaś z Delą? –wyrwał mnie z zamyślenia ciepły, kobiecy głos.
  -Tak. –rzuciłam krótko przytakując głową.
  -Nie chciała w ogóle o tym rozmawiać, prawda? –zapytała siadając obok mnie.
  -Czytasz ze mnie jak z książki. –parsknęłam.
  -Pozwalasz na to. –uśmiechnęła się ciepło.
  -Najgorsze jest to, że ona cierpi przez to wszystko. –zaczęłam niepewnie. –Rozumiem, że nie chce o tym mówić, ale…
  -Ale jesteś jej przyjaciółką. –wtrąciła.
  -Ale są też rzeczy, których nie wszyscy mają prawo wiedzieć…
  [D]
  Dziś sylwester i z roku na rok to samo, ciągle na zawodach. Takie uroki TCS… świetnie! Na szczęście to już były ostatnie skoki w tym roku, gdyż już jutro mamy nowy rok a razem z tym czas na wprowadzenie poprawek a w związku z tym lepsze skoki. Trzeba się wziąć w garść i pokazać wszystkim to na co mnie stać, że ten Kubacki jeszcze żyje, ale czekał na właściwy moment.
  Zawsze mnie zastanawiało to jak, by wyglądał mój sylwester gdybym nie był skoczkiem. Może moje myśli są czasem głupie, ale to naprawdę mnie zastanawia i nie tylko to. Po prostu nie wyobrażam sobie życia bez skoków… to nie dla mnie.
  No, ale gdyby nie to co teraz robię to co bym właściwie innego robił?
  Gdyby nie ci ludzie z kadry to z kim bym się zadawał?
  Co, by było gdybym nie poszedł z kumplem pod skocznię?
  Co, by było gdybym nie przyjął propozycji przyjęcia do kadry?
  Co, by było gdybym w siebie nie uwierzył?   
  Koniec tego gdybania… prawda jest taka, że nie widzę nic innego poza skokami. To jest moja pasja i coś dla mnie. Ci wszyscy ludzie są wspaniali i nie wyobrażam sobie innych kumpli, gdyż oni są najlepsi po słońcem. W kadrze każdy inny, ale uzupełniamy się pod każdym względem… czego chcieć więcej?
  Już za dwie godziny będziemy stać jak jacyś idioci na jakimś wzgórzu w tym zimnie i będziemy puszczać jakieś badziewie jak zwykle fajerwerki. Następnego dnia z rana dostaniemy ochrzan od Kruczka a później karne biegi wokół tak przez nas zwanej „Olimpki” w Ga-Pa. Jaki sylwester taki cały rok. Nie ukrywam, że już do tego przywykłem. Może i ciągle w kółko to samo, ale za każdym razem ubaw jest większy. A teraz… ekipa prawie się nie zmieniła, brakuje nam tylko jednego mistrza, całego organizatora i speca, którym jest nie kto inny jak Żyła. Pewnie teraz ciągnie kieliszek za kieliszkiem, aż mu pozazdrościć...
     -Nie masz czego mu zazdrościć. To go Kruczek wykopał do domu a ciebie przysłał na jego miejsce. Nie ma czym się tutaj zachwycać.
     -O ironio.
  Leżałem na dużym łóżku, które zajmowało większą część pokoju, przynajmniej jest wygodne. Pierwszy raz podczas zawodów mam pojedynczy pokój. A dlaczego… gdyż wszyscy stwierdzili, że nie znoszą mojego… jak oni to nazwali? Ba! Oni nie znoszą mojego nocnego życia. Nie mam zielonego pojęcia o co im w ogóle chodzi, ale łaski bez, jak chcieli tak mają. Przynajmniej nie narzekają trenerowi i facet ma święty spokój.
  Przeglądałem tradycyjnie portale społeczne i jak zwykle pełno życzeń noworocznych od fanów dla mnie. Nic tylko chwycić się za głowę widząc moją skrzynkę z wiadomościami na takim Facebook’u. Nagle do mojego pokoju wparował nie kto inny jak Maciek. Nie wychowany człowiek.
  -Nie nauczyli pukać do drzwi. –warknąłem wściekły. Ten nie zważając na moje słowa przysiadł się do mnie i zaczął wpatrywać się w mój laptop.
  -I o czym tutaj mówić. –pokiwał głową z niezadowoleniem. Spojrzałem się na niego z wielkimi pytajnikami w oczach. Wchodzi ci taki Kot do pokoju i zaczyna coś ci gadać pomimo twoich zbędnych jak dla niego uwag. Czujesz się zdezorientowany i nieswojo w takiej sytuacji.
  -Nie wiem o czym mówisz. –spojrzałem się na niego uważnie. Rozłożył się na moim łóżku tuż obok mnie i bawił się czymś w swoim iPhon’ie, był wyraźnie tym zaciekawiony.
  -Dawidku a nam się dziwisz. –zaczął nie odrywając swojego wzroku od cuda techniki, które znajdowało się w jego dłoni. –Mówimy o twoim nocnym życiu a ty wielkie oczy robisz. Aż śmiać się chce gdy widzę twoje oczy w wielkości spodków. –szczerzył zęby pod swoim nosem dalej tępo wpatrując się w ekran urządzenia. Po chwili spojrzał się na mnie, od razu uśmieszek zszedł mu z twarzy. –Ty naprawdę nie wiesz o co nam chodzi. –dodał zszokowany. –Oj Dawidku. –poklepał mnie po ramieniu.
  -Nie mam zielonego pojęcia co myślicie mówiąc nocne życie Dawida. Przepraszam, ale najwyraźniej was nie rozumiem. –parsknąłem. –Nie dziwcie mi się, ale po prostu określenie „nocne życie” nie brzmi najlepiej.
  -Już się tak nie denerwuj, bo złość piękności szkodzi. –odgryzł się prędko.
  -Jak mam się nie denerwować jak słysząc to nie wiem co o tym myśleć.
  -O widzę, że instynkt samca się odezwał u naszego Mustafa. –zdzieliłem mu z poduszki.
  -Nocne życie…
  -Taa… pewnie myślisz, że mamy na myśli to, że wymykasz się nocami do pokojów jakiś panienek, albo nie wiadomo co jeszcze. –zaśmiał się mój niechciany towarzysz.
  -Może i tak myślałem. –warknąłem przeglądając Internet. –Może byś tak łaskawie mi wytłumaczył co znaczą te słowa.
  -Spróbuj sam sobie to wytłumaczyć. –puścił mi oko. Wstał z legowiska i podszedł do okna stając do mnie tyłem, oparł się o drewniany parapet i poprawił swoje ciemne, nieukładające się włosy. –Nie zapowiada się najlepiej na noc. –mruknął pod nosem. Uśmiechnąłem się lekko przeglądając dalej Internet.
  -Myślałeś może… -zatrzymałem się na chwilę. Dalej stał osłupiały i  wyglądał za okno. –Myślałeś może co byś zrobił jak byś ją spotkał gdzieś, no nie wiem gdzie, np. na ulicy. No nie wiem. –dokończyłem. –Myślałeś może chociaż raz? –spytałem go nieco ciszej. Odwrócił się lekko na pięcie i spojrzał się na mnie uważnie. Nie drwił już sobie z niczego a w jego oczach było widać zakłopotanie.
  -Ani razu. –warknął.
  -Na twoim miejscu bym pomyślał najpierw o tym, ze jakbyś do niej podszedł i powiedział: Hej, jestem Maciej Kot i od pewnego czasu jestem w tobie zakochany. –spojrzałem na niego kpiąco. –Nie myśl sobie, że ona nie weźmie ciebie za jakiegoś idiotę. –parsknąłem. Widząc jego wzrok spoważniałem.
  -A co miałbym zrobić? –zapytał siadając przy niewielkim stoliku przy ścianie. Podparł głowę rękoma i niechętnie na mnie spojrzał. –Jest to chyba ostatnia rzecz o jakiej chciałbym pomyśleć. Nie jest to proste… -zawiesił się na chwilę. –Kurde nie wiem. –schował twarz w dłoniach. –Rozpaczam jak baba. –stwierdził. –Zakochałem się w niej jak jakiś nastolatek w swoim idolu. Nie no ratuj mnie! –krzyknął wymachując rękoma.
  -Faktycznie zakochałeś się jak nastolatka w jakimś ciachu z świata show. –dodałem uśmiechając się pogodnie. –Już tak nie rozpaczaj.
  -A czy to normalne, że facet w moim wieku zakochuje się w dziewczynie, której nigdy na własne oczy nie widział w rzeczywistości tylko jej zdjęcie… no i się zakochał w zdjęciu. –podniósł wzrok na mnie. –W takim ślicznym uśmiechu, w tym tajemniczym spojrzeniu. Jest inna… całkiem inna. –rozmarzył się. –Jest w niej coś co chce się odkryć patrząc na nią, a w jej czekoladowych tęczówkach można się zatopić od miłości. –podsumował uśmiechając się jeszcze szerzej. Mówił to z taką fascynacją jak nigdy dotąd. Było widać, że on naprawdę coś do niej czuje pomimo tego wszystkiego… głupi, by go wyśmiał, ale ja mu daję szansę. –Ale co ja bym zrobił to za cholerę nie wiem. –posmutniał momentalnie. Nie był to taki Maciej, którego widzę codziennie, zawsze. Był inny… pierwszy raz. Nigdy bym nie pomyślał, że to właśnie on mógłby się zakochać w taki właśnie oto sposób. Moja głowa tego w ogóle nie pojmuje no bo jak to w ogóle możliwe. Facet taki jak on zakochuje się w kimś kogo wcale nie zna… to nienormalne, ale ja mu szczerze kibicuję bo wierzę, że ze swoją ambicją może dużo osiągnąć.
  [A]
  To prawda, że zaczyna się coś doceniać kiedy się to traci bądź już straciło. Nigdy bym nie przypuszczała, że to powiem, ale właśnie mnie to spotkało. Z każdym kolejnym dniem nie mam już siły do walki, już nie chce mi się w to wierzyć… że ona z tego wyjdzie. Szanse są małe no, ale ile można?! Od roku wiem co czeka na mnie, na nas, wszyscy doskonale wiemy, że kiedyś tak czy siak nie da rady i się skończy. Nie wiemy już w co w ogóle wierzyć, w cud, który jest niemożliwy, bo przy życiu trzyma ją tylko jedno? Chyba nie jest to normalne, że człowiek od dłuższego czasu walczy sam ze sobą bo nie wie co jest lepsze dla niego samego…
  -Proszę cię córciu, nie odbieraj tego źle. –szepnęła z załzawionymi oczami. Chwyciła moją dłoń w swoje i mocno ją ścisnęła. –Nie chcę, żebyś później czegokolwiek żałowała, oprócz tego, że mnie stracisz. –spojrzałam na nią z wielkim nieporozumieniem. Z moich oczu leciały łzy, leciały one zawsze kiedy tylko na nią spoglądałam, mogła być daleko ode mnie i tak było to zbyt wiele. Ryczałam jak głupia nie mogąc tego opanować, patrzyłam na nią i tylko kiwałam głową a ona dalej walczyła z emocjami, które w niej wybuchały, była silna, przynajmniej próbowała. Zawsze była silna i nie lubiła okazywać swoich uczuć, pozwalała je odczytać z jej wzroku, z jej oczu można było czytać jak z książki. –Chcę dla ciebie jak najlepiej i marzę teraz tylko o jednym. –jej kąciki ust uniosły się lekko w górę tworząc niewielki uśmiech. –Będę czekać tak długo, aż go nie poznam.
  -Mamo o czym ty do mnie mówisz? –zapytałam piskliwie. Otarła swoją dłonią łzy, które spływały po moim policzku co wywołało lekki grymas na mojej twarzy.
  -Chciałabym jeszcze poznać twojego chłopaka. –zaśmiała się.
  -Mamo, ale…
  -Nie martw się, mogę czekać. –ścisnęła moją dłoń. Rozpłakałam się ponownie. –Dlaczego płaczesz?
  -Bo nie chcę, żebyś się tak męczyła, nie ukryjesz tego przed nikim. –szepnęłam, gdyż tylko na tyle było mnie stać. –A, żeby poznać mojego chłopaka musiałabyś pożyć jeszcze z jakieś dobre  lat. –mruknęłam. Na jej miejscu nie ukrywałabym emocji tylko je wypuściła z siebie i swobodnie bym uwalniała łzy wydobywające się z oczu, ale ona tylko się uśmiechnęła. Dla mnie byłby to cios prosto w serce, słysząc takie słowa od córka, która straciła nadzieję na to wszystko.
  -Proszę pozwól mi pójść z tobą na dzisiejszy festiwal. –szepnęła. Przytuliła mnie do siebie mocno tak, że znów poczułam się jak mała dziewczynka, która przyszła ze swoim problemem do mamy a ta jej uważnie wysłuchała. Usłyszałam ciche szlochanie, nie chcę nawet dopuszczać do siebie tej myśli, ale to jednak prawda…
  -Ty płaczesz. –wydukałam z siebie z trudem. –Mamo. –przytuliłam ją mocniej do siebie. Nigdy w życiu nie widziałam ani nie słyszałam, że ona płacze.
  -Tylko pozwól mi z tobą pójść. –powiedziała z trudem.
  -Dobrze. –wtuliłam się w nią mocniej.
  -Obiecujesz mi to? –zapytała słabym głosem odrywając mnie od samej siebie. Patrzyła na mnie smutnym wzrokiem, w którym widziałam więcej niż zawsze… nadzieję, której nigdy u niej nie widziałam.
  -Obiecuję Ci… -odparłam ciężko. Już powiedziałam, już obiecałam, słów nie cofnę…
  *
  Makijaż, pełen profesjonalizm. Kostium jak z filmu pt. „Black Swan” Darrena Aronofsky’ego. Wyglądam jak jakaś księżniczka, która jest marzeniem nie jednego mężczyzny. A co ja czuję? Czuję się nieswojo, gdyż to nie jest coś co mi odpowiada. Nigdy nie byłam fanką takich strojów a tym bardziej wyzywających makijaży. To jest balet a z nim wiążą się te wszystkie rzeczy.
  Ludzie zasiadający na widowni są wystrojeni jak na jakieś mistrzostwa w balecie a nie na zwyczajny, coroczny, sylwestrowy pokaz. Ludzie kręcący się za kulisami są podenerwowani tak jak co roku, myślą tylko jednym – jak im pójdzie. Tam na sali siedzi najważniejsza kobieta w moim życiu, choć bardzo się ucieszyłam, że chce zobaczyć mój występ to tak samo sprawia mi to ogromny ból.
  Kiedy zabrzmiał piękny wstęp do piosenki „Perfection” Clint Mansell’ego poczułam jak w moim gardle rośnie wielka gula uniemożliwiająca mi swobodne oddychanie. Przed wyjściem na scenę dopadł mnie nieprzyjazny mi stres, jak nigdy dotąd taka sytuacja nie miała miejsca. Na moim sercu cały czas czułam wielki ciężar jakim było zatańczenie przed Nią. Pewnie, wystąpienie przed własną mamą powinno być czymś czego się chce a nie czymś przed czym się chowamy. Dla mnie to jest trudne, iż nie mogę poskładać tego w całość… zawsze twierdziła, że to nie jest kobiecy taniec, że jest to pewnego typu pajacowanie. A teraz siedzi w tłumie gości oczekujących na wielki spektakl, w którym zobaczą Czarnego Łabędzia, którym będę ja. Za chwilę, tam na scenie będzie moja chwila na pokazanie tego co potrafię, czas na to, by udowodnić wszystkim, że choreograf podjął właściwą decyzję dając mi główną rolę w przedstawieniu. Będzie to w pewien sposób czas na odpowiednią reklamę samej siebie…
  *
    -Nie chowaj się przed nikim. Możesz się przed nimi chować, ale przed uczuciami się nie ukryjesz, nigdy nie uciekniesz przed tym co cię męczy. Nie oszukasz siebie samej.
    -Nie chowam się…
    -To w jaki sposób wytłumaczysz to co stało się jakąś godzinę temu?
    -Chwila słabości…
    -Słabość… Zamknięcie się w łazience na siedem spustów, siadasz w kąt i skalasz się jak pies, i warczysz na każdego kto próbuję cię dotknąć. To nazywasz chwilą słabości?
  Ciągłe dobijanie się do drzwi mojego brata nie daje już mi spokoju. Od kiedy zamknęłam za sobą drzwi od łazienki to siedzi tam za nimi i próbuje mnie zmusić do rozmowy. Cały czas tam siedzi i próbuje coś osiągnąć.
  -Dela! –krzyknął uderzając w drzwi a później syknął. –Pozwól mi z tobą porozmawiać. –ponowił swoje próby, lecz znów na marne. –Proszę otwórz. –powiedział nieco ciszej. Dźwięki dochodzące za drzwi umilkły a razem z tym poczułam ulgę, gdyż się poddał. Zawsze lubiłam ciszę, ale ta wywołała napięcie pomiędzy nami. Ta cisza jest nerwowa… –Martwimy się o ciebie. Już siedzisz tam dobrą godzinę! –zaczął mówić polski co doprowadziło mnie do szału.
  -Nie kalecz polskiego! –krzyknęłam wściekła.
  -Mniejsza z tym. –dodał ciszej. –Proszę!
  -Dajcie mi święty spokój! –warknęłam uderzając ręką w umywalkę.
  Stanęłam przed dużym lustrem wiszącym nad zlewem i doznałam szoku. Jeszcze niedawno mój makijaż był jak z bajki, wymarzony a teraz mam podkrążone oczy a tusz do rzęs spływa po mojej twarzy. Czułam jak puchnie mi moja dłoń, która uległa stłuczeniu. To co czułam w tym momencie jest nie do opisania.
  Ból…
  Złość…
  Bez sens…
  Rozpacz…
  Nienawiść…
  Jedynym sposobem na pozbycie się ich wszystkich był gorący, relaksujący prysznic. Zrzuciłam z siebie zbędną czarną, długą paczkę, cienkie body i weszłam pod prysznic. Parująca woda rozmywała mój paskudny makijaż. Nigdy nie czułam się tak beznadziejna jak teraz. Niby nic wielkiego się nie stało, ale jednak to boli, jak nic innego. Czuję cholerny ból, który nie chce mi odpuścić, męczy mnie niemiłosiernie. Z moich oczu zaczęły wydobywać się pojedyncze łzy. Po chwili nie wytrzymałam i wybuchłam płaczem jak mała dziewczynka, która przeżyła najgorszy koszmar w swoim życiu. Strumienie cieczy mieszały się z substancją z moich oczu. To jest bez sensu… po co to w ogóle robić? Dla kogo?
  *
  -Nie wydaje mi się. 2% to mycie się, jakieś 8% to śpiewanie a 90% to myślenie. –parsknął. Poprawiłam swoje kosmyki włosów, które opadały mi na twarz. –Pokaż mi to. –warknął wściekły zauważając moją dłoń. –Kto ci to zrobił?! –zapytał rozłoszczony.
  -Nie Jozef. –mruknęłam chowając rękę do kieszeni frotowego szlafroku.
  -Dela! –nigdy nie lubię jak się tak do mnie zwraca. Przewróciłam teatralnie oczami i spojrzałam uważnie na niego. Szarpnął moją dłoń i chwycił ją w swoją oglądając uważnie moje dzieło. –Mi możesz powiedzieć wszystko. –dodał nieco ciszej. W jego wzroku było widać wszystko… rodzinne to mamy. Zawsze kiedy ze mną rozmawiał w jego oczach było widać tą iskierkę, którą zawsze się zachwycałam, on „żył”. Teraz jej nie było… była powaga, pełne skupienie. –Nie chcesz mówić to nie. Tak czy owak, nie ominie ciebie to. –mówił wolno. Kiedy usłyszałam te słowa doznałam bólu, trafił prosto w sedno. Poddałam się emocjom i przytuliłam go tak jak kiedyś, kiedy byliśmy mali.
  -To wszystko moja wina. –szepnęłam mu do ucha cicho szlochając. Od razu ciepło mnie przyjął do swoich ramion, zresztą jak zawsze, objął mnie swoimi rękoma co dodaje mi otuchy.
  -Wyjaśnisz mi to? –zapytał odrywając mnie od niego. Spojrzałam w jego zielone tęczówki. Wszystko mazało mi się gdy tylko spojrzałam się na to, a łzy nie ukazywały końca. Podniósł swoją rękę w górę przybliżając ją do mojej twarzy, by już po chwili mógł ocierać moje łzy.
  -Dlaczego ona to robi? –zapytałam siedzącego obok mnie mojego brata. Zadając mu to pytanie wpędziłam go w niemałe zakłopotanie. Aż serce mnie zakuło gdy tylko pomyślę z czego będę musiała mu się zwierzać.
  -Dela. –znów to określenie. W jego oczach nie było już powagi tylko zakłopotanie, zakłopotanie, które było najbardziej widoczne z wszystkich, innych uczuć, które teraz czuł.
  -Jozef, mama. –mruknęłam wyjaśniająco.
  -Lepiej ty mów. –dodał ciszej ściskając moją zdrową, prawą dłoń. Przytaknęłam głową, swój wzrok skupiłam na ciemnej podłodze w moim pokoju.
  -Ona się męczy. –spuściłam głowę w dół. –O wiele łatwiej było, by odstawić te wszystkie leki pobudzające. Ona myśli, że to pomaga a to ją jeszcze bardziej niszczy. –mruknęłam. –Byłoby o wiele prościej. Odstawiłaby to wszystko, nie męczyłaby się. Mogłaby w spokoju… -zawahałam się. –Skończyć ze sobą… -dokończyłam niepewnie. –Dlaczego ona to robi? –podniosłam głowę i wpatrywałam się w jego tęczówki. –Czasami mam ochotę jej to wszystko wykrzyczeć prosto w twarz: mamo to nie ma sensu. Ale czy to pomoże? –spojrzałam się na niego smutnym wzrokiem. –Jozef. –potrząsnęłam nim. –Ona mi powiedziała, że to robi dla mnie, rozumiesz?! –znów emocje górą. Nie chciałam ich hamować, pozwoliłam im swobodnie się ulatniać z moich oczu. –Stwierdziła, że jak spotka zięcia to odpuści sobie. –podsumowałam ironicznie.
  -Dela, nie mów tak…
  -A co ja mam o tym w ogóle myśleć? –spojrzałam się na niego uważnie tak, że śledziłam każdy jego ruch twarzy. –Czuję się jak idiotka bo ja przez to rozumiem, że ona cierpi przeze mnie, przez moją własną głupotę. Dobrze wiesz, że tak szybko go nie pozna, o ile w ogóle go ktoś z nas pozna. To ja jestem temu winna. Nikt nie jest w stanie tego logicznie mi wytłumaczyć… tak, żebym ja mogła to zrozumieć na mój tok myślenia, a wszyscy wiemy, że w tym jestem zupełnie inna od reszty.


"Dla osoby, którą kochasz zrobisz wszystko nieważne jaki ból Tobie to sprawia"


~Alutka


~~*~~
Cześć i Czołem!
Jestem a razem ze mną nowy rozdział, który mam nadzieję, że wam się podobał. Chciałam w nim trochę wytłumaczyć co się dzieje z Delą i jej rodziną, chyba mi się udało.
Jeśli chodzi o następny, siódmy już rozdział to nie mam zielonego pojęcia kiedy się pojawi. Od tego tygodnia zaczynam ferie więc niby czasu będzie, ale jednak wyjeżdżam i nici z mojego planu. W takim razie nie obiecuję, że kolejny rozdział pojawi się za dwa tygodnie, ale z trzy.
Tym co zaczynają ferie razem ze mną życzę udanego wypoczynku a reszcie miłej nauki ;)
Miłego weekendu kochane :*
Pozdrawiam, Alutka :*

sobota, 2 stycznia 2016

#5 - czyli nie wiem co to miłość.


"Co to jest miłość? Jaki jest jej sens?
Jaki byłby świat bez miłości?
Czy jest ona tak zwaną oazą szczęścia i spokoju?
A może polega ona na cierpieniu?"


  [A]
  -Nawet nie wiem co to miłość… -powiedziałam zauważając stojącą za drzwiami dyrektorkę tego domu dziecka, która najwyraźniej była zaciekawiona naszą konwersacją. Swoją głowę opierała o drewnianą futrynę przy czym jej rudawe włosy rozchodziły się na każde strony.
  -Ej to łatwe. Ja wiem. –uśmiechnęła się słodko siedząca przede mną mała blondyneczka, prawdziwe przeciwieństwo mojej osoby każdy, by tak powiedział bez jakiegokolwiek dłuższego myślenia nad tym. –Miłość to… jak bardziej się boisz o kogoś innego niż o samego siebie. –spojrzała się na mnie wyczekująco tymi swoimi wielkimi zielonymi oczkami pełnymi błysku a reszta jej twarzyczki niesamowicie promienieje. Skąd takie małe dziecko posiada taką wiedzę i umiejętności, że odpowiada mi tak mądrze na przeróżne pytania, które są w dalszym ciągu zagadką dla niejednej, dorosłej osoby.
  -Ada. –spojrzałam się z lekkim uśmiechem na dziecko. –To nie jest takie łatwe ani dla mnie, ani dla innych, już dorosłych ludzi. Wydaje się proste, ale tak wcale nie jest. Jest wiele różnych rzeczy do wytłumaczenia a miłość do nich jak najbardziej należy, jest to jedna wielka zagadka dla niejednego z nas.
  -Oj Dela! –roześmiała się wchodząca do pokoju opiekunka. –Masz rację, dla mnie też nie było to proste, ale mała też ma rację mówiąc o tym. –powiedziała siadając obok blondynki. –Ja przez to przeszłam i co z tego mam? –zaśmiała się ruda kobieta po 40, na której to teraz skupiam swój wzrok razem z Adą. –Od 15 lat jestem mężatką i szczęśliwą matką gromadki dzieci. –uśmiechnęła się przyjaźnie do nas obu a jedną z nas otuliła swoim ramieniem i przyciągnęła do siebie. –Dziewczyno. –zwróciła się do mnie. –Masz 23 lata, jesteś studentką i to w dodatku AWF-u! Przyjechałaś tutaj do Polski na studia ze swojego rodzinnego kraju. –spojrzała się na mnie niepewnie. –Czego ty w ogóle chcesz od życia? –zapytała nieco spokojniej.
  -Czego ja chcę? –odpowiedziałam jej pytaniem na pytanie. Jej mina wyrażała wiele, miała ze mnie ubaw, ale nie tylko, współczucie i troskę.
  -Dopiero niedawno dowiedziałam się o tym co się u ciebie dzieje, o twojej rodzinie. Pewnie myślisz, że nie jest to najlepszy moment na wielkie poszukiwanie miłości, że sytuacja obecna w rodzinie jest o wiele ważniejsza. –zaczęłam przyglądać się jej zielonym oczom. Nagle oderwała swój wzrok od wiszącego na ścianie obrazu i przeniosła go na mnie po czym lekko się uśmiechnęła. -To się grubo mylisz panno.
  -Ale ja się o nią cholernie boję. –prawie warknęłam.
  -Słuchaj mnie. –chwyciła moją dłoń w swoje. Przez moje ciało przeszedł nie jeden dreszcz. Kątem oka zerknęłam na jej oczy, była skupiona na naszych dłoniach z resztą tak jak i ja. –Powinnaś się wziąć za siebie, poszukać sobie kogoś z kim będziesz chciała planować przyszłość, kogoś przy kim nie będziesz się cały czas o nią martwić, takiego kogoś, by ciebie zawsze rozumiał i mógł pomóc w każdej, nieważne jakiej, trudnej sytuacji. Życzę tobie jak najlepiej. –swój wzrok przeniosła na moją twarz. Poczułam się niezręcznie. Starsza od ciebie, już doświadczona kobieta mówi ci co masz robić, co dla ciebie najlepsze jakbyś sama nie wiedziała czego chcesz. –Ale to wszystko zależy od ciebie i tylko wyłączenie od ciebie. –ścisnęła moją dłoń, tak mocno, że aż drgnęłam. –Takiego mężczyznę, o którego będziesz się bardziej bać niż o samą siebie. –dodała uśmiechając się do Ady, która cały czas siedzi obok nas w milczeniu przysłuchując się naszej rozmowie.
  -Dzieci mają bardzo bujną wyobraźnię. –w końcu się odezwała. Na jej twarzyczce od razu zagościła radość, aż miło popatrzeć.
  -Zawsze to sobie powtarzam. –parsknęła kobieta. –To ja was zostawiam same tutaj kobietki. –powiedziała wstając z łóżka. –Jeszcze macie godzinę na ploteczki a później widzimy się w stołówce na dole, na obiedzie. –uśmiechnęła się do nas obu. –Mam nadzieję, że ty również się zjawisz na dole Adelo. –obdarzyła mnie jeszcze krótkim spojrzeniem i zniknęła nam z oczu zza zamykającymi się drzwiami.
  -Mam nadzieję, że pani Renata nie obraziła cię swoimi słowami, przemyśleniami i tak dalej. –powiedziała cicho bawiąc się nieudacznie swoimi palcami u dłoni.
  -Nie od dziś ją znam. –zaśmiałam się co wywołało uśmiech na twarzy dziewczyny. –Tak naprawdę to nie mam zielonego pojęcia co o tym myśleć. –teraz to ja nie wiem co ze sobą zrobić i bawię się swoimi palcami skupiając na tym swój wzrok. Cały czas czuję na sobie wzrok tej małej towarzyszki. –Musiałabym to przemyśleć na spokojnie w domu. –powiedziałam unosząc wzrok na nią.
  -Za trzy dni wigilia Bożego Narodzenia pewnie wracasz do domu. –odezwała się po chwili. Była smutna tak jakby tego nie chciała. Ale czego ona nie chciała… świąt Bożego Narodzenia?
  -Tak, jutro rano wracam do Zuberzca. Zobaczymy się dopiero 3 stycznia, albo później. –dodałam cicho. Cholernie przywiązałam się do tej dziewczynki jak do nikogo innego, z wyjątkiem Kaśki. Wracając do domu tęsknię za nimi tak samo, aż nie chce mi się wyjeżdżać wiedząc, że mam tutaj takie wspaniałe osoby jak one… mam do kogo tutaj wracać. Ale jest jeszcze jedna kobieta ważna w moim życiu, z którą chcę się zobaczyć jak najszybciej, ale coś mnie zatrzymuje przed tym spotkaniem. Jest radość, że wracam do domu i będę mogła się z nią zobaczyć, ale jest jeszcze coś, coś takiego co mnie odpycha od tego…
  -Musisz tam jechać, ona tego chce i ty też, masz to wypisane na twarzy. –uśmiechnęła się lekko do mnie. –Adela nie możesz się bać. –usiadła obok mnie. –Rozmawiałaś z nią wczoraj, mówiła, że wszystko dobrze, nie ma się czego bać. Musisz to zrobić, ona się naprawdę ucieszy kiedy się zjawisz nieważne jaki będzie jej stan…
  -Ja się boję, że jak tam wrócę jej może już nie być. –wtrąciłam. –Sama doskonale wiesz jak to wszystko może pójść szybko. –dodałam nieco ciszej. Nie powinnam tego mówić. Głupia ty! Mała wtuliła się we mnie i zaczęła cicho lamentować, nie jest to już pierwszy raz kiedy to robi. Rozumiem ją, ona przechodziła przez to samo co ja, co ja tutaj teraz…
    -Tylko ona miała 5 lat dziewczyno! Ty już jesteś dorosłą kobietą, która powinna już planować założenie rodziny a ona nie ma w ogóle pojęcia o takich rzeczach. Ona nie wie co oznacza słowo odpowiedzialność!
    -Wiem.
  -Trzeba wierzyć w to mocno. –szepnęła mi do ucha siedmiolatka. Poczułam jak na moją dłoń skapują pojedyncze krople, zerknęłam na nią. Ona płacze. To ona w niecałe trzy miesiące straciła swoją rodzicielkę, zabrano jej ją. Nic z niej nie zostało, zjadł ją całą, nic nie zostawił. Strasznie się boję, że i mnie czeka taki los…
  -Trzeba. –również szepnęłam.
  *
  Ośrodkowa stołówka jak zawsze pęka w szwach. Nie jest ona za mała, ale to dodaje jej uroku. Zawsze jest tutaj przytulnie, tak jak w domu i czuć domowy obiad czego ostatnio mi bardzo brakuje. Przychodząc tutaj za każdym razem czuję się trochę jak w domu… te wszystkie drewniane elementy, jak w domu.
  W pomieszczeniu zawsze zastaje się pełno uśmiechniętych dzieci, a tak naprawdę co oni czują? Nie mają rodziców… żadnych bliskich, dlatego tutaj trafiają. Nie chciałabym tego tak ujmować, ale są po prostu sierotami. Przychodzą tutaj dzieci, które w różnych okolicznościach straciły swoich rodziców. Jest to bardzo przykre, ale one tego nie okazują. Tutaj znajdują swoją nową rodzinę, może trudno jest się tutaj zaklimatyzować, ale im jest tutaj dobrze.
  -Mam nadzieję, że wrócisz jeszcze tutaj do nas nie raz. –przysiadła się do mnie pani Renata.
  -Pewnie, że tutaj do was wrócę. –pogłaskałam jedną z dziewczynek po głowie.
  -Mogłybyście nas na chwilę zostawić dziewczynki? –poprosiła czwórkę dziewczyn siedzących przy tym samym stole co my. –Dziękuję. –dodała kiedy one odchodziły. Usadowiła się wygodniej, ręce położyła na stole a swój wzrok skupiła na mnie. –Dziękuję, że przyjeżdżasz do Ady kiedy tylko możesz. Dziękuję tobie bardzo za to. –uśmiechnęła się do mnie. –Odkąd zaczęłaś się tutaj zjawiać i odwiedzać nie tylko ją dzieciaki stały się pogodniejsze a gdy tylko zaczynam temat o tobie odpowiadają mi chętnie  i to same niesamowite rzeczy. –dodała z entuzjazmem. –To nieprawdopodobne, że masz na je wszystkie taki wpływ. Słuchają cię gdy tylko im czytasz jakąkolwiek książkę, chętnie grają z tobą w przeróżne gry, lubią się z tobą bawić. Chwalą cię na każdym kroku. Dlaczego to w ogóle robisz, nie masz nic wspólnego z tym domem dziecka. –powiedziała niepewnie, tak jakby się bała jakiejkolwiek odpowiedzi, czy byłaby dobra czy zła i tak się tego boi.
  -Lubię pomagać innym. –odparłam krótko. Spojrzała się na mnie z zaskoczeniem, jej brew uniosła się lekko w górę co dało mi do zrozumienia, że czekała na inną odpowiedź. –To mnie uszczęśliwia a jeszcze bardziej cieszy mnie to, że robiąc coś dla tych dzieciaków one mi są za to wdzięczne. –upiłam łyk kompotu z suszonych owoców… taki świąteczny, aż już czuć tę magię świąt. –Pomaga mi to zaspokoić myśli, zajmuje mi to całą głowę i tak mi jest po prostu lepiej.
  -Tak bezinteresownie? –zdziwiła się kobieta.
  -Tak po prostu, powiedzmy, że to forma wolontariatu. –obdarzyłam kobietę miłym i ciepłym uśmiechem.
  -Dziękuję bardzo. Jeśli to ciebie uszczęśliwia i jest ci z tym dobrze to nie ma sprawy. –jej usta ułożyły się w lekki uśmiech. –Zwykle ludzie nie godzą się na pracę bez wynagrodzenia a zwłaszcza młode osoby takie jak ty. –zakończyła ciężko. Nie dziwię jej się, nikt teraz nie chce pracować za darmo, dla nich nie ma to sensu bytu.
  -Dla mnie wynagrodzeniem za taką pracę jest uśmiech na twarzy takiego dziecka. –uśmiechnęłam się do małego bruneta siedzącego przy oknie, który odwzajemnił się tym samym.
  -Jesteś po prostu cudowną młodą kobietą. Nic tylko pozazdrościć twojemu przyszłemu mężowi takiej żony. A o dzieciach to już nie wspomnę! –roześmiała się kobieta. –Będziesz wspaniałą matką dla swoich, własnych dzieci, będą one najszczęśliwszymi dziećmi na świecie! –dodała rozradowana kobieta. W jej oczach zaczęły zbierać się łzy. Ze szczęścia czy może też z bólu? To jest ból…
    -Ona ci zazdrości tego, że masz wielkie szanse na lepszą przyszłość niż ona sama. Ty możesz mieć coś czego ona nie może. Myślisz, że dlaczego wzięła się za prowadzenie domu dziecka?! Bo ona sama nie mogła tego mieć, nie mogła. Zabrano jej tą możliwość, nie mogła i nie może mieć własnych dzieci. To jest ból bo ona zazdrości tego tobie, akurat tobie! Jesteś wspaniałą kochającą osobą, byłabyś dobrą żoną a twoje dzieciaki byłby najszczęśliwszymi dziećmi na świecie! Weź się za to! Starsza kobieta ci tego zazdrości, nie zmarnuj tego!
  *
  Wracając do domu z ośrodka zahaczyłam o dobrze mi znaną kawiarnię. Z zewnątrz niezależnie od pory roku jest pięknie oświetlona a gdy zbliżają się święta jeszcze bardziej zachęca do odwiedzania jej, aż miło tutaj przebywać. Wchodząc do niej zastałam tłum ludzi pochłoniętych rozmową ze swoimi towarzyszami i to co zawsze, to co lubię najbardziej kiedy za każdym razem tu wpycham swój nos, cudny zapach kawy i przeróżnych wypieków. Podeszłam do kasy, by złożyć zamówienie. Będąc coraz bliżej bufetu uśmiecham się jeszcze szerzej… uśmiecham się jak głupia do jakiś ciast, które prędzej czy później wylądują w moim żołądku i co z nich zostanie? Na samą myśl o tym chce mi się po prostu śmiać. Jest tutaj tyle rzeczy, które po prostu chciałoby się zjeść. Zamówiłam to co zawsze – dwie latte i prawdziwe czekoladowe muffiny. Tak jak mam w zwyczaju pożegnałam wszystkich pracowników tego lokalu i udałam się do wyjścia.
  *
  -Ale pachnie! –już od samego progu usłyszałam uradowany głos mojej współlokatorki.
  -Mała dostawa z kawiarni tuż zza rogiem. –roześmiałam się podając jej paczkę z zawartością, o której nie jedna z nas teraz marzy. –Rozpakuj to a ja zaraz wracam. –rzuciłam krótko i weszłam do łazienki, by umyć ręce.
  -Luzik! –krzyknęła.
  -Byłam dzisiaj u Ady…
  -Cieszyła się z prezentu? –wtrąciła mi natychmiast. Wróciłam do pokoju i usiadłam wygodnie na łóżku, gdyż wiedziałam co mnie czeka, długa, pouczająca rozmowa.
  -Bardzo, nawet nie wiesz jak. –odpowiedziałam pobudzona.
  -Mówiłam, że będzie to świetny pomysł. –powiedziała dumna zanurzając usta w gorącym latte. –Gdyby nie ja i moja pomoc w galerii pewnie nie byłoby takiego efektu końcowego. –parsknęła śmiechem.
  -Przepraszam byłyśmy tylko w jednej księgarni i to ja wpadłam na pomysł, żeby kupić jej jakieś książki. Wypraszam sobie. –zaczęłam udawać obrażoną, lecz nie wychodzi mi to za dobrze, gdyż moja towarzyszka zaczęła się śmiać.
  -Dobra, nie owijajmy kota ogonem. Widzę, że coś cię znów męczy. Mi możesz się wypłakać w rękaw. –parsknęła.
  -Rozmawiałam z panią Renatą. –zaczęłam niepewnie. –Tematem była miłość. –teraz to ja nie wytrzymałam i parsknęłam. Spojrzałam na Kasię. Śmiała się jak głupia z tego co powiedziałam, przy czym ja nie widzę powodu do aż takiej reakcji. –Przesadzasz! –oberwała z ręcznika. Emocje jej nie opuszczały co spowodowało, że śmiała się jak osioł, gdyż zaczęło brakować jej odpowiedniego dotlenienia. Obie nie od dziś znamy tą kobietę, z tego ja krócej, ale za to Kasia to uzupełnia, iż jest jej ciocią.
  -Przepraszam, ale gdy słyszę imię mojej cioci i wiem, że to o nią chodzi a później jeszcze słowo miłość to mi po prostu nie dobrze się robi. Naprawdę jest doświadczoną kobietą w tym o czym ci mówiła! –rzuciła ironicznie. –Po co jej słuchać jak masz taką Kaśkę na wyciągnięcie ręki, co? A nie po moich ciotkach łazisz! –znów wybuchła śmiechem. Nie mogłam normalnie na nią patrzeć. Wiem, że nie lubi się za bardzo ze swoją ciotką, ale to nie jest rzecz, którą można wykorzystywać do pośmiania się z kumpelami przy piwie.
  -Już tak nie mów bo akurat mądrze mi gadała. –dodałam na podsumowanie mojej rozmowy z właścicielką ośrodka.
  -Ty chyba sobie żartujesz. –spojrzała się na mnie zmieszana. Jej mina jest bezcenna!
  -Ja mówię całkiem poważnie. Nie jest taką złą osobą z jaką ją masz i cały czas mówisz. Powinnaś z nią porozmawiać kiedyś na spokojnie a nie, że cały czas jedziesz po niej jak tylko się da. Za trzy dni zaczynają się święta, pewnie nie spotkacie się przy wigilijnym stole, ale jesteście rodziną więc na pewno wspólnie zasiądziecie do stołu podczas tych świąt. Myślisz, że twoja mama się cieszy z waszych relacji? Jest ona siostrą twojej rodzicielki. Zrób coś z tym! –potrząsnęłam dziewczyną. –Jutro wieczorem wyjeżdżamy stąd i zawożę ciebie do domu, i porozmawiam sobie z twoją mamą na ten temat, by dowiedzieć się co o tym w ogóle myśli.
  -Nie poznaję cię Dela! –warknęła zszokowana. –Jedna rozmowa z moją ciotką i jaka zmiana…
  -To nie jej sprawka. –uśmiechnęłam się szeroko pod nosem. W mojej głowie pojawił mi się obraz wesołej blondyneczki, która cieszy się z prezentu, który jej podarowałam. Nie ma nic piękniejszego na świecie jak zobaczyć uśmiech na twarzy dziecka, które już wiele przeszło…
  -Ada. –powiedziała smutno. –Rozmawiałyście o twojej mamie, prawda? –przytaknęłam głową.
  -Zostawmy ten temat. –rzuciłam krótko i upiłam łyk już przestygniętego latte.
  -Nie mów, że wolisz mówić o miłości, naprawdę? –zapytała z wyraźnie wypisaną na twarzy nadzieją.
  -Na to wychodzi. –powiedziałam od niechcenia.
  -Ile można było na to czekać!? –krzyknęła uradowana. Nagle posmutniała, nie wiadomo z jakiego powodu. Jej wyraz twarzy zmienia się momentalnie. Toczy teraz walkę z myślami. –Ale to znaczy, że będę musiała redagować słowa swojej ciotki? –zapytała wyraźnie przygaszona. Słysząc jej słowa zaczęłam się lekko podśmiechiwać, gdyż wiedziałam, że ta euforia przejdzie jej gdy tylko zda sobie sprawę z tego o czym będzie ta konwersacja. –Nie zwlekajmy, mów co ci tam nagadała moja ciotka klotka. – rzuciła niechętnie.
  -Rozmawiałyśmy o mojej przyszłości. To co dla mnie najlepsze i wgl…
  -Wymagająca kobieta. –wtrąciła mi.
  -Nie, że wymagająca tylko po prostu trzeba porozmyślać trochę nad jej słowami.  
  -Tylko mi nie mów, że zaczęła ci opowiadać o swoich przeżyciach.
  -Nie przypominam sobie. –odparłam.
  -Uff. –odetchnęła z wyraźną ulgą.
  -Ta rozmowa dała mi dużo do rozsądku. –spojrzała się na mnie niedowierzając. –Rozmawiałyśmy też o mamie, o jej stanie i wgl. Ona ma racje. Powinnam zająć się swoim życiem a nie tylko patrzeć na to, by jej było jak najlepiej a nie siebie samą tym sposobem ranić.
  -Muszę w tym przyznać jej rację. –usiadła obok mnie. –Powinnaś sobie kogoś poszukać! –trąciła mnie w ramie. Spojrzałam na nią niechętnie, na twarzy rozrysował jej się wielki uśmiech, który oznaczał, że dopięła swego. –Nie patrz się tak na mnie. –rzuciła krótko śmiejąc się. Próbowałam robić to co ona, ale to za bardzo mnie bolało. Schowałam swoją twarz w dłoniach bo nie potrafiłam na nią nawet patrzeć. Wszyscy cały czas mi to powtarzają w kółko, że to najwyższy czas, nie możesz zmarnować sobie przyszłości przez to co teraz się tutaj i teraz dzieje.  –Adeś, spójrz na mnie. –potrząsnęła moimi rękami. Uniosłam wzrok w górę i wpatrywałam się w jej oczy, były takie smutne. Przejęła się. –Zakochaj się! –jej oczy nagle odżyły i pojawił się ten błysk, który uzupełnia jej niebieskie tęczówki. –Zakochaj się! –powtórzyła przytulając mnie do siebie.
  *
  -To jednak wracasz do domu na święta? –mruknęła smutno pod nosem. –Nie boisz już się? –zapytała z nadzieją. –A co jeśli już jej nie zastaniesz? –nie okazywała końca w swoich pytaniach. Jest 22 grudnia, wieczór, za kilkadziesiąt godzin usiądziemy przy wigilijnym stole wraz z rodziną. Zaraz opuszczamy na jakiś czas Kraków a razem z tym studia. Nie ma już odwrotu!
  -Rozmowa z Adą dała mi to do zrozumienia. Nie powinnam się bać tego spotkania, muszę tam pojechać, muszę tam być. –powiedziałam dopinając swoją walizkę. Cały czas mnie uważnie obserwowała siedząc na swoim łóżku. Opadłam bezradnie na łóżko i skuliłam się jak mały pies chowając przy tym twarz w dłonie. -Cokolwiek, by się wydarzyło powinnam tam jechać. –odparłam nieco spokojniej. Podeszła do mnie i tak po prostu mnie przytuliła do siebie, tak jak powinna postąpić prawdziwa siostra.
  [M]
  Wigilia… i po wigilii. Zerknąłem na tykający zegar znajdujący się na jednej z ścian mojego pokoju, wskazuje on 3:07. Po pasterce wszyscy rozeszli się do swoich pokoi i nadal jest taka sama cisza. Wszyscy śpią a ja siedzę jak idiota na parapecie i obserwuję niebo zza okna. Jest pełnia, piękna pełnia, której już dawno nie widziałem. Stanowczo za długo. Wpatrując się w wielkie, pełne ciało niebieskie potrafię się skupić. Potrafię poskładać wszystkie rzeczy w jedną myśl, która mnie nie ciąży. Świecący księżyc pomaga mi odreagować, czuję się o wiele lepiej.
  Można tak tutaj siedzieć godzinami, kraina Morfeusza nas nie wzywa, daje nam czas na to czego nam tak bardzo potrzeba, czego tak bardzo pragniemy. Mamy chwilę dla siebie i dla rzeczy, które tak bardzo nas dręczą. Możemy usiąść i spoglądać na niebo, które każdy ma takie samo, lecz nie każdy potrafi dostrzec piękno tego co ma przed oczami.
    -Wiesz, że ona tam jest.
    -Tak, wiem.
    -Myślisz o niej cały czas, nawet ten czas przeznaczony tylko dla siebie myślisz o niej.
    -Jak ja muszę jeszcze długo czekać, by ją w końcu spotkać, zobaczyć się z nią?! To jest uciążliwe, nie daje mi to żyć. Po prostu nie mogę przestać o tym myśleć. Ile jeszcze trzeba czekać na to? Dlaczego los tak ze mną igra?!
    -Los się z tobą bawi? To ty za dużo od niego wymagasz. Nic na siłę człowieku, na wszystko przyjdzie czas.
    -Ponad dwa miesiące czekam na to spotkanie… nie mam farta!
    -Jesteś tak pochłonięty tym wszystkim, że nie myślisz o jednym, nie dopuszczasz do siebie jednej, istotnej rzeczy. Ona może kogoś mieć, nie jesteś jedynym królewiczem na tym świecie.
    -Weź nie dokładaj do pieca.
    -Miłość nie jest taka prosta jak ci się wydaje. Na drodze do niej nie raz staniesz twarzą w twarz z przeszkodą, którą nie łatwo jest przeskoczyć, a wręcz przeciwnie. Musisz ją pokonać.
  [A]
    -Miłość to nie pluszowy miś ani kwiaty, to też nie diabeł rogaty. Miłość nie jest wtedy kiedy jedno płacze, a drugie po nim skacze. Miłość to żaden film w żadnym kinie ani róże, ani całusy małe, duże, ale miłość – kiedy jedno spada w dół, drugie ciągnie je ku górze.
    -To jest takie… trudne! –oparłam swoją głowę o szybę od okna. Już od dobrej godziny siedzę tutaj na podłodze, owinięta w ciepły koc wyglądając za szklane, balkonowe drzwi. Od dłuższego czasu w moim pokoju jak i całym domu panuje spokój. Wszyscy śpią. Na białej komodzie stoją cztery, czerwone świeczki, które z każdą minutą są coraz mniejsze.
    -Nic nie jest trudne gdy bardzo tego się chce.
    -Ale czy ja w ogóle tego chcę?! Czy to mi jest potrzebne…
    -Znajdź kogoś kto będzie darzył cię wielkimi uczuciami. Na świecie jest wielu idealnych ludzi, spójrz na to z tej strony, ktoś się znajdzie i to nie jeden ideał.
    -Ideałów nie ma!
    -Czy ty kiedykolwiek próbowałaś się z tym zapoznać? Zobaczyć jak to wspaniale mieć kogoś u swojego boku, kogoś kto cię kocha?
    -Czy w ogóle jest na świecie taka osoba, która będzie potrafiła mnie pokochać tak bardzo? A co jeśli nie?! Zakocham się w nim po uszy jak wariatka, ale on mnie odrzuci… co wtedy? Nie pozbieram się, nie będę w stanie zaufać już żadnemu mężczyźnie. Będę żyć z przekonaniem, że każdy jest taki sam, że nie mogę już nikomu zaufać. Stracę po prostu zaufanie do facetów a co najgorsze do innych ludzi, którzy są niewinni, będę ich tylko tym ranić…
   -Twój ojciec. Kochasz go, ufasz mu, możesz zawsze mu się wyżalić. Tata jest pierwszą miłością córki.
   -Ja się nigdy w nikim nie zakochałam.
   -On zasługuje na twój szacunek.
    -I go ma!
    -To on całymi dniami jest przy mamie i stara się ją chronić przed tym dniem. –po moim policzku zaczęły spływać pojedyncze łzy. –Nie oszukujmy się, kiedyś musi nadejść ten dzień i ten czas. Nikt nie kupi sobie zdrowia, to jest nierealne. Trzeba się na to odpowiednio przygotować.
    -Ale ja tego nie chcę! –wybuchłam płaczem jak jakaś histeryczka. –Nie chcę, żeby to się stało kiedy będę tutaj w domu, nie chcę patrzeć jaki ból im to sprawia. –zaczęłam ocierać słoną wodę z twarzy.
     -Sama dobrze wiesz, że ludzie nie są nieśmiertelni, takie rzeczy w bajkach dla dzieci, nie tutaj w prawdziwym świecie, w dorosłym świecie.
      -Ja po prostu boję się, że zostanę z tym sama.
      -Właśnie dlatego powinnaś się z kimś związać. Jego pomoc będzie ci bardzo potrzebna, to on będzie cię wspierać w tym czasie. Tata, brat i rodzina oni nic nie zdziałają, to osoba, którą pokochasz będzie górą i to jej będziesz się wyżalać, to jemu będziesz się wypłakiwać w koszulę nie rodzinie. Zakochaj się Dela!

"Zakochaj się, tego ci potrzeba! Znajdź kogoś kto będzie wypełniał Twoje wszystkie smutki!"
~Alutka


~~*~~
Cześć i Czołem! Mamy nowy rok 2016!
Rozdział o miłości, o przemyśleniach Deli... wyszło tak jak chciałam! 
Piszcie co myślicie ;)
Na ten nowy rok życzę wam dużo szczęścia (bo ludzie na Titanicu byli zdrowi tylko szczęścia im zabrakło), zdrowia też, trafnego podążania za marzeniami... i co jeszcze?! Aby ten rok 2016 był lepszą kontynuacją roku 2015!
Pozdrawiam i całuję, Alutka :*